DLA POLSKICH SIMSOMANIAKÓW
Wieczór był wyjątkowo ciepły. Ciemne, atramentowe niemal niebo usiane było milionami, jeśli nie miliardami, jasno świecących gwiazd. Chmury zostały jakby „zdmuchnięte” przez lekki, wiosenny wietrzyk – nie uświadczyłoby się ani jednej. Na drogach i chodnikach było dość dużo ludzi, większość z nich wracała dopiero z pracy. Bo Japończycy mają to do siebie, że są bardzo pracowici i nie wracają do domu, dopóki nie zrealizują celów, postawionych sobie rano. Na ich twarzach wymalowane było zmęczenie, ale i radość. To pewnie dlatego, że udało im się zrobić to, co przeznaczyli do zrobienia na ten dzień. Między tymi szarymi, przeciętnymi ludźmi, ubranymi jeszcze w ciemne, robocze uniformy, szły trzy osoby, znacząco różniące się od reszty przechodniów. Jeden z mężczyzn i kobieta mieli na sobie ubrania w pastelowych kolorach, a drugi mężczyzna sprawiał tu wrażenie przybysza z innej planety. Był szczupły i średniego wzrostu. Na twarzy miał lekki uśmiech, ale duże, brązowe oczy były jakby smutne, przygaszone. Jego ubrania miały krzykliwe kolory, a długie włosy, natapirowane dużą ilością lakieru, pofarbowane były na wściekle różowy kolor. Zachowanie pierwszej dwójki było w miarę normalne, nie licząc wielu niekontrolowanych wybuchów śmiechu, natomiast właściciela różowej czupryny – co najmniej dziwne. Pomimo wieczoru i zgaszonej większości lamp, miał na głowie kaptur, oczy zakrywał okularami przeciwsłonecznymi i starał się chować swą twarz…
- Oj, Matsumoto, daj spokój! - Czarnowłosa kobieta śmiała się z zachowania przyjaciela. Szturchnęła go lekko w bok. – Nie bój się, nikt cię nie rozpozna. – Przestała się śmiać, ale drgające kąciki ust wskazywały na to, że nie może powstrzymać się od śmiechu.
- Po pierwsze, to nie mów po nazwisku… - wysyczał mężczyzna, wrogo spoglądając na rozbawioną przyjaciółkę.
- A po drugie? – zapytała brunetka, ukazując swoje idealnie białe zęby w uśmiechu.
- A po drugie, to nie krzycz tak. Nie chcę tu rozhisteryzowanych fanów i fanek, jasne?! – Hideto przewrócił oczyma. Naprawdę nie miał dziś ochoty na podpisywanie się w różnych, często dziwnych miejscach ciał fanów oraz na błyskanie mu fleszami po oczach.
- Przesadzasz, hide. Nie jesteś już członkiem X Japan…
- Ale byłem. I nadal jestem Hideto „hide” Matsumoto. Na pewno co druga osoba na tej ulicy mnie zna! To, że mój zespół się rozpadł, nie znaczy jeszcze, że wszyscy zapomnieli o moim istnieniu. I chyba nie muszę ci przypominać, że nadal jestem muzykiem, prawda?!
- Okej, okej, mój ty egocentryku. Dotarło do mnie, że jesteś wielką gwiazdą. Ale teraz przestań się zamartwiać i zdejmij ten głupi kaptur. Dziś piątek, czyli nasz dzień relaksu. Pamiętasz jeszcze? Pora się zabawić! – wykrzyknęła kobieta z uśmiechem, biorąc przyjaciół pod ręce; raźnym krokiem ruszyli ku centrum Tokio.
Dwadzieścia minut później bracia Matsumoto i towarzysząca im Miyoshi Fujimaki wchodzili do swojego ulubionego klubu. Kiedyś przychodzili tam, co tydzień, w piątek, ale od kiedy Hideto i jego zespół stali się sławni, rzadko mieli okazję tu wpadać. A jednak nadal uwielbiali spędzać czas w tym miejscu. Pomimo sporego ruchu ulicznego poza klubem, było tu wielu gości, przez co każdy był zajęty sobą i nie zwracał uwagi na innych. Zapewniało to, przede wszystkim, anonimowość, na której tak bardzo zależało hide. W całym lokalu obowiązywał zakaz palenia, dzięki czemu nie było tu tak duszno, jak w miejscach podobnych do niego. Hideto, Hiroshi i Miyoshi rozejrzeli się wokół. Klub urządzony był w odcieniach brązu i czerwieni, co dodawało mu wrażenia przytulności. Dużo ludzi tańczyło, a część siedziała przy stolikach i piła lub rozmawiała. W kącie klubu zauważyli wolny stolik – akurat ten, przy którym siadali zazwyczaj. Ruszyli ku niemu, nie zwracając zbytniej uwagi na osoby, które co chwilę wpadały na nich w tańcu. Miyoshi jako pierwsza dotarła do stolika. Położyła torebkę na miękkim, czerwonym fotelu i zdjęła lekką kurtkę, po czym powiesiła ją na oparciu i usiadła, biorąc do rąk spis podawanych alkoholi. Mężczyźni uczynili to samo, co było jednak odruchową czynnością, gdyż przychodzili tu kiedyś tak często, że znali go na pamięć.
- Pójdę zamówić – powiedział Hideto po kilku minutach i wstał. – Chcecie to, co zawsze, prawda? – zapytał z uśmiechem, zdejmując kaptur i okulary.
- Tak. – Miyoshi i Hiroshi odpowiedzieli równocześnie, po czym, już po raz enty dzisiaj raz, wybuchli śmiechem. Ich głosy były ledwie słyszalne, na tle głośnej muzyki, ale „hide” pokiwał tylko głową na znak, że zrozumiał i zniknął w tłumie tańczących. Wrócił kilka minut później, niosąc na tacy szklanki z drinkami dla Miyo i Hiroshiego oraz kufel z piwem dla siebie. Postawił ją na stole i wziął kufel w ręce. Miyoshi przypuszczała, że ta noc nie pozwoli jej się zrelaksować…
Cztery godziny po wejściu do klubu, o trzeciej nad ranem, hide był tak pijany, że wydawało się, iż utracił kontakt z rzeczywistością. Miał przymknięte oczy i kiwał się – raz w przód, raz w tył. Wyglądał jak małe, zagubione dziecko, zaciskające oczy i mówiące sobie, że w ciemności, z jakiegoś ciemnego kąta nie wyjdzie potwór i że nie może go zjeść. Miyoshi patrzyła na Hideto szeroko otwartymi oczyma, po czym zerknęła na jego młodszego brata.
- Chyba lepiej będzie, jeśli zabierzemy go stąd. – Kobieta starała się przekrzyczeć głośną muzykę i tłum ludzi, nie strasząc jednocześnie pijanego Hideto, wsłuchującego się w dźwięk gitary, w puszczanym akurat utworze.
-Tak… Masz rację – odparł Hiroshi. Oboje wstali i podeszli do hide. Podnieśli mężczyznę z fotela i, przewieszając jego ręce przez swoje szyje, wyszli z klubu. Na zewnątrz wzięli głęboki oddech świeżego powietrza.
- Nie damy rady zaprowadzić go aż do hotelu… - Miyoshi, wolną ręką, otworzyła torebkę i zaczęła szukać telefonu. Gdy go znalazła, wybrała numer do swojego przyjaciela, który był taksówkarzem i podała mu adres, pod którym się znajdowali. – Takuya będzie tu za chwilę – powiedział cicho i spojrzała na braci Matsumoto. Na twarzy Hiroshiego był niepokój, wymieszany ze złością, tymczasem twarz Hideto nie przedstawiała żadnych emocji…
Około czwartej Miyoshi, Hiroshi i, wsparty na nich, hide wysiedli z taksówki. Byli przed wysokim hotelem, jednym z najdroższych w Tokio. Wyglądał trochę jak twierdza – wysoki i szeroki budynek, którego ściany wyłożone były marmurem, a na trawniku nie było ani jednej, nieproszonej rośliny, nie zachęcał do wejścia do środka. Para przyjaciół, z niemałym trudem, zaprowadziła Hideto do budynku. Za wysoką ladą w recepcji siedziała kobieta, ze zmarszczonym nosem przeglądająca jakieś czasopismo. Gdy weszli, podniosła na chwilę wzrok, ale po kilku sekundach powróciła do lektury. Miyo, na ten widok, przewróciła oczyma.
- Który pokój? – zapytała Hiroshiego, usiłując zobaczyć numer na kluczu w jego ręce, który przed chwilą został wyjęty z kieszeni Hideto. Mężczyzna podniósł go na wysokość oczu.
- Czterysta osiemdziesiąt trzy – odparł po chwili.
- A więc jedziemy windą – zarządziła Miyoshi. Hiroshi przytakną, po czym skierowali się ku rzeczonemu miejscu. – Jeśli jeszcze kiedyś się tak upijesz, to nie wiem, co ci zrobię. Słyszysz? – burknęła, szturchając hide. Ten nie zareagował. Nie otworzył nawet oczu.
- Daj spokój, Miyo – powiedział cicho Hiroshi, kiedy winda przyjechała na parter. Wprowadzili Hideto do windy. – Wiesz dobrze, że to nic nie da.
- No wiem… Ale byłoby miło, gdyby wreszcie zaczął mnie słuchać. Zobaczysz, jeśli nie będzie tego robił i znowu wypije taką ilość alkoholu, to wpędzi się do grobu. Szkoda, że X Japan się rozpadło. Jeszcze niecałe dwa lata temu wszystko było w porządku i pił bardzo mało… Mówię ci, jeśli czegoś ze sobą nie zrobi, albo MY czegoś z nim nie zrobimy, to może być nieciekawie. – Winda stanęła na czwartym piętrze. – Nawet bardzo nieciekawie – dodała szeptem, po czym ruszyła w stronę pokoju 483 z obciążeniem, w postaci Hideto uwieszonego na jej ramieniu. Była tak zajęta pilnowaniem, by nie przewrócili się we trójkę na podłogę, że nie zauważyła wystroju korytarza, wzdłuż którego szli. A może tak bardzo przyzwyczaiła się do wymyślnych i bogatych, luksusowych wnętrz hoteli, w których sypiał starszy Matsumoto, że po prostu nie zwracała już na nie uwagi? Być może. Ale na Hiroshim wciąż robiło to ogromne wrażenie – długi korytarz lśnił czystością – w marmurowej podłodze i w pięknych obrazach można się było przejrzeć. Pomiędzy drzwiami do apartamentów były duże okna i donic z roślinami, które na pewno nie pochodziły z Japonii, ani nawet z Azji. Hiroshi westchnął ciężko. Zazdrościł starszemu bratu jego życia. Hideto był znanym muzykiem, z milionami fanów… On sam był tylko pracownikiem dużej firmy ubezpieczeniowej. Zazdrościł mu też „nietopniejących” zasobów pieniędzy. Któżby nie chciał móc co tydzień zmieniać hotel na droższy, mieć najszybszy samochód na rynku czy być uwielbianym przez miliony ludzi? Ale z drugiej strony Hiroshi wiedział, że, od kiedy X Japan zakończyło działalność, hide stracił część swojego życia, swojej duszy… Bez niego nie mógł normalnie funkcjonować. Po prostu gasł w oczach. Niby wciąż był uśmiechnięty i gadatliwy, jak zawsze, ale to nie był już TEN SAM hide. Z zadumy wyrwała Hiroshiego Miyo. Kiedy podniósł wzrok, zauważył Hideto, który leżał już w łóżku.
- Hiroshi, słuchasz mnie?!
- Hm… Nie bardzo – przyznał szczerze. Wiedział, że lepiej nie kłócić się z Miyo.
- Oszaleję z wami kiedyś! – Kobieta teatralnie wzniosła oczy i ręce ku górze. – Mówiłam, że kiedy wyjdziemy, pojedziemy do mnie, bo mój dom jest bliżej.
- Jak sobie chcesz – mruknął Hiroshi i wyszedł z sypialni brata, a później opuścił apartament.
Hideto obudził się około piątej. Rozejrzał się niepewnie dookoła był sam, w swojej sypialni. Miyo i Hiroshi wyszli kilka godzin temu. Chyba całe to przedstawienie, udawanie pijanego do granic możliwości, udało mu się. Tak naprawdę wypił tylko trzy piwa. Reszta jego napojów była po prostu sokiem, o kolorze tego alkoholu. Hideto zaplanował to już jakiś czas temu. Czekał tylko na odpowiedni moment… Starał się sprawić wrażenie, że wszystko wróciło do normy, że już nie tęskni za X Japan… A prawda była zupełnie inna. Tęsknił strasznie, jakby wyrwano mu część serca… duszy… życia! Po kilku minutach wstał z łóżka i skierował się do łazienki. Wziął jeden z ręczników, rozdarł go na pół, a końce rozerwanych części związał ze sobą. Spojrzał w lustro. Hiroshi i Miyo mieli rację. Nie był już tą samą osobą, nie poznawał swojego odbicia. Szczupła, pociągła twarz, jak zwykle była okolona burzą różowych włosów, choć tym razem oklapniętych, a nie natapirowanych. Ale z jego oczu zniknęła radość, zastąpił ją smutek i żal. Nie mógł na siebie patrzeć. Przywiązał do klamki jeden z końców ręcznika. Drugim owinął ciasno swoją szyję, po czym, spodziewając się szybkiej śmierci, powoli osunął się na podłogę.
Miyoshi i Hiroshi siedzieli na kanapach w domu Fujimaki, w kominku języki ognia trawiły kawałki drewna.
- Jak myślisz, czemu to zrobił? – Miyo nie mogła przestać myśleć o Hideto. Uważała, że powinni zostać z nim, a nie go zostawiać.
- Nie wiem. Czasami wpadają mu do głowy takie głupie pomysły. Przecież go znasz… - Hiroshi przewrócił oczyma i upił łyk herbaty.
- Ale przecież nie miał powodu, by się tak upijać! – Miyoshi z impetem odstawiła swój kubek na stół. – Jadę do niego – mruknęła po chwili pod nosem i wstała z fotela.
- Jak? Przecież piłaś. – Pytanie Hiroshiego na chwilę zbiło kobietę z tropu.
- Zadzwonię po Takuyę. – Wzruszyła ramionami i skierowała się do korytarza. Założyła buty i kurtkę, po czym chwyciła torebkę i wyszła z domu. Hiroshi został sam. Pokręcił głową z dezaprobatą i upił kolejny łyk herbaty.
Po trzydziestu minutach jazdy przez puste ulice Tokio, taksówka wioząca Miyoshi zatrzymała się przed hotelem Sakura. Kobieta wręczyła przyjacielowi należność za przejazd i wyszła taksówki, na świeże, poranne powietrze. Wzięła głęboki oddech. Teraz, gdy nie musiała patrzeć pod nogi swoje i pijanego hide, zwróciła uwagę na wygląd hotelu. Był bardzo duży i wyglądał odpychająco. Nad wejściem umieszczono charakterystyczny, azjatycki dach, lecz reszta budynku wyglądała, jak w środku Europy. Nie podobało się jej to miejsce. Jego surowy styl był dla niej nie do zniesienia. Miyoshi uśmiechnęła się do siebie pod nosem. Takie miejsce pasowało do Hideto. Nigdy nie przepadał za zbędnymi elementami wystroju. Gdy wprowadziła się do nowego mieszkania, powiedział: „No i po co ci to wszystko? Kiedykolwiek zrobisz coś z tym kwiatem? Albo czy użyjesz tej kolekcji filiżanek, które za takim upodobaniem zwozisz z całego świata? Przecież tylko kurz się na tym zbiera… Ty naprawdę jesteś niepoważna!”. Może miał rację… Ale takie małe rzeczy bardzo cieszą. Brunetka minęła nieuprzejmą recepcjonistkę i weszła do windy. Nacisnęła przycisk z numerem cztery i oparła się ręką o poręcz, przymocowana do ściany, na której wisiało ogromne lustro. Z niewidocznego dla Miyoshi głośnika wydobywała się cicha i przygnębiająca, orientalna muzyka. Ayumi śpiewała o smutku po czyjejś śmierci. Miyoshi zrobiło się smutno… Tak wsłuchała się w utwór, że nie zauważyła, iż winda stanęła. Dopiero cichy dzwonek i rozsunięte drzwi uświadomiły jej, że jest już na właściwym piętrze. Kobieta, wciąż rozpamiętując tekst piosenki z windy, wolnym krokiem ruszyła przez korytarz. Kiedy dotarła do jego końca, zobaczyła drzwi z tabliczką, na której wypisano numer 483. Zdziwiła się, gdy na klamce zobaczyła zawieszkę z napisem „Nie przeszkadzać”. Nie powiesiła jej tu, Hiroshi również nie. Czyżby Hideto? Po chwili przyszło jej do głowy, ze nie mógł tego zrobić. Kilka godzin nie mógł sam iść, więc co dopiero przenieść zawieszkę z szafy na klamkę. Zirytowana swoją niewiedzą Miyo, zapukała do drzwi. Nikt nie odpowiedział, więc zapukała ponownie, jednak z takim samym rezultatem. Spróbowała nacisnąć klamkę i pchnąć drzwi. O dziwo, nie miała z tym problemu. Weszła do środka i przymknęła drzwi. Weszła w głąb apartamentu. Kiedy znalazła się w sypialni, ze zgrozą odkryła, że Hideto wcale nie leży w łóżku. Miała złe przeczucia. Rozejrzała się po całym apartamencie, lecz nigdzie go nie znalazła. Zrezygnowana stanęła na środku sypialni. Nagle dostrzegła drzwi, których wcześniej nie widziała – światło wydobywało się ze szpary nad podłogą. Podbiegła do nich i nacisnęła klamkę. Napotkała niewielki opór, ale powoli zaczęła otwierać drzwi. Z tym także miała problem. Kiedy w końcu jej się udało i drzwi były otwarte na oścież, krzyknęła przerażona. Zrobiło jej się ciemno przed oczyma – musiała złapać się framugi drzwi, by nie upaść na podłogę. Od wewnętrznej strony drzwi do klamki przywiązany był ręcznik, a na jego drugim końcu… Hideto. Materiał, zawinięty wokół jego szyi utrzymywał ciało w pozycji pół-siedzącej. Kiedy trochę oprzytomniała, rzuciła się do niego i, trzęsącymi się rękoma, odwiązała ręcznik z szyi hide i położyła mężczyznę na podłodze. Prawą rękę przyłożyła do jego tętnicy na szyi. Wyczuła lekki puls i fala ulgi oblała jej ciało i umysł. Jeszcze można go uratować! Wstała z podłogi i wyjęła telefon ze swojej torebki. Szybko zadzwoniła na pogotowie, starając się powiedzieć jak najwięcej w jak najkrótszym czasie. Wiedziała, że stan Hideto jest bardzo zły. Gdy się rozłączyła, uklękła przy Hide i wzięła jego chłodną dłoń w ręce. Zaczęła płakać. Czemu? Z bezsilności. Nie mieściło jej się w głowie, czemu mógł to zrobić.
- Jesteś wariatem, Matsumoto – szepnęła. – Nie umieraj, nie zostawiaj mnie! – powiedziała równie cicho, próbując zignorować płynące jej z oczu łzy.
Karetka przyjechała 20 minut po telefonie Miyoshi. Gdy sanitariusze, niosący nosze, wbiegli do apartamentu nr 483, zastali przygnębiający widok. Na podłodze leżał mężczyzna. Był bardzo blady, przez co jego różowe włosy zdawały się płonąć. Obok niego klęczała kobieta. Trzymała kurczowo jego rękę i, przez łzy, szeptała: „nie zostawiaj mnie, nie możesz mi tego zrobić”. Młodszy z sanitariuszy odsunął delikatnie kobietę, a jego towarzysz upewnił się, czy samobójca jeszcze żyje. Po chwili obaj przenieśli Hideto na nosze i już mieli zamiar wyjść, gdy kobieta ocknęła się z „transu”.
- Czy ja… Czy mogłabym… - Mogę jechać z nim? – wykrztusiła, nie przestając szlochać.
- A kim pani jest dla niego?
- Żoną. – Miyoshi zawsze kłamała bez mrugnięcia okiem i wszyscy jej wierzyli. Tym razem też jej się udało. Sanitariusze zgodzili się zabrać ją do szpitala.
Była już sobota, słońce wzeszło dwie godziny wcześniej. Hiroshi przysnął na kanapie w domu Miyoshi. Jego przyjaciółka miała tylko pojechać sprawdzić, co u jego brata i wrócić, tymczasem nie było jej już kilka godzin. Nagle rozległ się dźwięk telefonu. Hiroshi podskoczył przestraszony i obudził się. Przetarł oczy, po czym wziął telefon do ręki. Na wyświetlaczu migał napis „Dzwoni Miyo”. Szybko odebrał.
- No nareszcie! – krzyknął, nim Miyo zdążyła cokolwiek powiedzieć. – Miyoshi, gdzie ty się podziewasz?! Wiesz, jak ja się o ciebie martwiłem?! – Gdy już nakrzyczał na nią, trochę się uspokoił. – Miyo? Jesteś tam? – Zirytował się, bo nie dostał odpowiedzi na żadne z pytań. Po chwili usłyszał płacz.
- Jestem. – wyjąkała Miyo. Hiroshi słyszał, jak kobieta krztusi się prze łzy. Wystraszył się nie na żarty. Miyoshi płakała bardzo rzadko.
- Miyo, co się stało? – Mężczyzna czuł w gardle rosnącą gulę, utrudniającą mu mowę i oddychanie.
- Hideto… - bąknęła, nadal szlochając. Młodszy Matsumoto miał czarne myśli. Cóż takiego mógł zrobić jego, czasem zwariowany i lekkomyślny, starszy brat?
- Zrobił coś? Zrujnował apartament? Pobił kogoś?
- Nie. Wiesz? Nie mam pojęcia, jak ci to powiedzieć.
- Jak najprościej i jak najszybciej – odparł zniecierpliwiony.
- Otóż… Twój brat… On popełnił samobójstwo. Nie żyje. Zmarł piętnaście minut temu – powiedziała na jednym oddechu, po czym znów zaczęła szlochać. Dla Hiroshiego czas jakby zatrzymał się. Telefon wypadł mu z ręki i cicho upadł na dywan. Mężczyzna nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Nie wierzył, że już nie usłyszy tego denerwującego, nosowego głosu, którym narzekał na pogodę; że nie obudzi go ciche brzdąkanie gitary; że jego brata już nie ma. Po prostu nie mogło to do niego dotrzeć. Opadł bezsilnie na miękkie oparcie kanapy i schwał twarz w dłoniach.
5 dni po śmierci Hideto, 7. maja, odbył się jego pogrzeb. Tysiące fanów przybyło, by pożegnać swojego idola, jednak trzymali się kilka kroków za jego najbliższymi – rodziną i przyjaciółmi. Gdyby kogoś zapytać, z pewnością odparłby, że Miyoshi była najsmutniejszą osobą na pogrzebie. Kobieta była wściekła na siebie, że nie została wtedy w apartamencie hide… I że nie powiedziała mu nigdy, co do niego czuje. Dopiero teraz, gdy go zabrakło, uświadomiła sobie, jak silnym uczuciem go darzyła. Lecz, niestety, już nie będzie miała okazji, by mu powiedzieć… Pozostaje jej tylko codziennie przychodzić na grób ukochanego.
Offline